czwartek, 12 marca 2015

Gdy chorujesz, nic Ci się nie chce. A zwłaszcza iść do lekarza.

Mówisz sobie: zdechnę tu sama w tym domu.
I naprawdę masz na to ochotę!
Kaszlesz, kaszlesz, kaszlesz.
Wyplułaś już płuca, teraz czas na żołądek.
Czujesz, że jesteś cała poobrywana, bolą Cię mięśnie, żebra, brzuch, nawet kolana-bo Ci w nie zimno.
Zimno!
Nie możesz się ugrzać! Leżysz pod tą głupią kołdrą, owinięta kocem, drugi koc przykrywa kołdrę, a Ty się trzęsiesz nadal. Zastanawiasz się, co to za badziewie, ta kołdra, zwykle chce Cię udusić nie przepuszczając powietrza, a teraz złośliwie zdaje się być cienkim płótnem, w którym na stałe usadowiło się zimno.
Podejmujesz męską decyzje- wychodzisz z łóżka, w trzech szybkich, długich krokach dopadasz szafy, wyciągasz najcieplejszą bluzę, zakładasz ją w pośpiechu na piżamę z nerwów nie mogąc wycelować rękami w rękawy, w dwóch krokach wskakujesz do łóżka, owijasz się kocem pierwszym, nakrywasz kołdrą, sprawdzasz, czy koc drugi przykrywa dokładnie kołdrę, kładziesz się zamykając oczy...

Niewygodnie!
Bluza jest za gruba i gniecie!

***

Męska decyzja nr2 :
odważasz się zmierzyć sobie temperaturę.
Patrzysz po trzech minutach na termometr, przecierasz oczy, potrząsasz termometrem, wkładasz termometr pod pachę ponownie. Wytrzymujesz 5 minut oczekiwania na wynik. Patrzysz- ten sam co wcześniej, stopni masz 38,4.
Nie wierzysz własnym oczom, ale wstajesz z łóżka i idziesz poszukać czegoś na zbicie gorączki.
Nie ma nic.
Zrezygnowana dzwonisz do przychodni, umawiasz się na wizytę pojutrze, kaszląc silnie buntujesz się i nie kładziesz do łóżka, siadasz przed komputerem z zamiarem przygotowania zajęć na kolejne kilka lekcji.
Otwierasz bloga.
Nici z planów.

Zdechniesz przy komputerze, nie w łóżku.
Prędzej rodzina Cię znajdzie.


***

niedziela, 1 marca 2015

Błękitna róża:) i zalety wełny.


O błękitnej róży miałam sen...

Była kawałkiem nieba:)


Post zapowiadałam już dawno (o tu:) ), gdy zachwycona różem stwierdziłam, że energia błękitu to też energia witalności:)

I sprzyja kobietom!

Tak, drogie Panie:

Wystarczy pomalować kuchnię na niebiesko, albo postawić na błękitny wystrój,
a nasz organizm będzie odczuwał mniejsze łaknienie.

Wyczytałam to, ale nie sprawdziłam, zatem nie ręczę za prawdziwość tej informacji,
ale zachęcam do obserwacji i dzielenia się wnioskami:)

Błękitny wystrój wprowadziłam do mojej szafy.
Jednym elementem raptem, ale to zawsze więcej niż nic:)

Nie wiedzieć czemu, żadne ze zdjęć, które zrobiłam, nie chciało pokazać prawdziwego koloru, zatem tylko dopowiem- jest bardziej niebieski i bardziej żywy, niż ten na zdjęciach.
Umówmy się- dziś pokazuję tylko fason i dzielę się przemyśleniami,
a Was tylko proszę o wiarę w moje słowa;)


Jasny, szalony błękicik na zdjęciu,
tymczasem na żywo śliczny turkus.

Kwestia światła, której nie potrafiłam przeskoczyć.




Kiedyś postanowiłam, że nie będę lubić róż. 
W końcu to taki wyświechtany, popularny kwiat!
Pensjonarski motyw na tapetę czy obicie fotela, wszystkie filiżanki w mdłą różę przyzdobione, kwiaciarnie pękają w szwach od wszystkich kolorów, strony internetowe pokazują słodkie zdjęcia kobiet z bukietami większymi niż ich filigranowe właścicielki... Ogólnoświatowy szał!

Pełne obrzydzenia spojrzenia rzucałam na wszędobylską różę do momentu, aż Tata przywiózł sadzonkę niezbyt się rozrastającej, szalenie pachnącej, róży o drobnych, różowo-herbacianych pączkach...

Ten mały drobiazg sprawił, że zmieniłam trochę zdanie, a motyw róży nie wywoływał już u mnie odrazy i innych, negatywnych uczuć.

Dlatego mógł pojawić się na mojej szydełkowej bluzce:)


Ów element garderoby zaplanowałam na szerokich ramiączkach, których kontury zaznaczyłam kwadracikami na cztery kratki.



Bluzka nie jest jednakowa z przodu i z tyłu, gdyż w przypływie figlarnego nastroju pojawił się pomysł, żeby za jedną pracą mieć dwie bluzki;)
Cóż.
Nie zawsze działam racjonalnie, ale efekty mimo tego osiągam;)

Stąd z jednej strony jest róża, a z drugiej motyw, również kwietny,
ale ja w nim widzę chmurę, obłok na niebie, zza którego wyfruwają ptaki symbolizowane przez kwadraty;)

Mój sen stał się jawą... :)



Dół mojej bluzki jest zakończony w trójkąt, żeby móc zmieścić na nim prostokąciki, wyginające się w tworzący dolinkę wzorek.


Bluzka jest na tyle ażurowa, że o ile nie wybieram się na plażę i nie zakładam jej na strój kąpielowy, 
wkładam pod nią inną bluzkę, w sezonie chłodniejszym jest idealnym ocieplaczem- ciepło w tułów, a ręce nadal nieskrępowane.

Bluzka założona pod moje niebieskie cudo NIE JEST brązowa, nie podejrzewajcie mnie o takie naleciałości;)
Po prostu błędnie odbija się od niej światło;)
A jaki to kolor? 
To dla Was zagadka, proszę odgadywać:D



Czyli wyszło mi bardzo uniwersalne ubranie.
Tył i przód mają różne motywy, przy czym mogę ją odwracać tyłem do przodu i przodem do tyłu dowolnie, bo to nie zostanie przez nikogo rozpoznane;)

Poza tym- nadaje się i na sezon letni- prawdziwa wełna nie grzeje latem, zapewnia przewiew i wchłania pot ułatwiając jego odparowanie- przez co chłodzi:) A takie ażury nad zbiornikami wodnymi, narzucone na bikini są bardzo modne ostatnimi czasy.

Sezon zimowy również nie sprawia, że ubranie musi wisieć w szafie;)
Zimą wełna się przeobraża i tworzy świetną izolacje termiczną, sprawiając, że wytworzone przez ciało ciepło nie ucieka, pozostaje z Nami!
Oczywiście ażur nadal jest niebezpieczny- dlatego dobrze zabezpieczyć się inną, dowolnie cienką bluzką pod spód :P


Polecam Wam wełniane ubrania- wiadomo, naturalny surowiec, ma prawie same zalety;)

A co do róż...

Postanowiłam, że jednak je lubię :)




***

piątek, 13 lutego 2015

Co robić, żeby nasz storczyk kwitnął?


Moja ukochana Przyjaciółka podarowała mi kiedyś storczyka.
Ulubionego przez nią kwiatka.
Pięknego, bo fioletowego z białymi naciekami.
Żywo przypominającego Motylka:)

Prezent przyjęłam z radością i innymi, niesprecyzowanymi uczuciami, w literaturze nazywanymi ,,mieszanymi uczuciami".

Prezent piękny, więc skąd ta mieszanka?

Może stąd, że to był mój pierwszy storczyk?
Może dlatego, że taki egzotyczny, że opinie ma wymagającego?
Na pewno.

I niestety na pewno dlatego, że nigdy mi się te rośliny nie podobały!
Bo cóż to?
Kilka wielkich, sztywnych liści.
Długie, łyse łodygi.
Kilka kosmicznych pąków i kwiatów, co to trochę jak lwia paszcza wyglądają, ale sztywne i NIE PACHNĄ!
O zgrozo, kiedyś baaardzo drogie, 
uchodziły za wyznacznik zamożności-każda modna pani domu, która chciała zabłysnąć i ,,się pokazać",
 wystawiała na parapetach od strony ulicy, doniczki ze storczykami.
Nie skomentuję tego w żaden sposób.
A poza tym- dochodziły mnie słuchy, że bardzo trudne w utrzymaniu, te kwiatuszki i trzeba koło nich na paluszkach chodzić.

Te wszystkie czynniki odpychały mnie od tej wrażliwej roślinki.

Zresztą- wtedy z egzotycznych roślinek kręciły mnie tylko kaktusy:)

I nadszedł wielki dzień.
Który był wielkim dniem tylko dlatego, że moja Przyjaciółka wróciła do kraju po długiej nieobecności.
Poza tym całkiem normalny, nie nastąpił w nim żaden przełom,
dostałam tylko storczyka.
Jak wtedy stwierdziłam- na utrapienie, ale pomyślałam, że może się zaprzyjaźnię z tym
 przybyszem z kosmosu.

Mam go trzy lata.
Żyje ze mną do tej pory:)
KWITNIE.
Wypuścił nową łodygę.
Ma dużo pąków.

A ja się cieszę, bo go polubiłam- ale tylko jego, inne storczyki nadal mnie odpychają.

Z dumą prezentuję Wam mojego przyjaciela:

halogdziejestem.blogspot.com
Moja Mamusia jest ze mnie dumna!- uśmiecha się Storczyk.

Sama się zastanawiam, jak to się stało, że on tak długo ze mną jest.

Podlewam go raz na tydzień, zalewając doniczkę po brzegi zwykłą, letnią kranówą, strumieniem wody polewając jego mięsiste liście.
Trzymam go tak całą noc.
Raz na jakiś czas dolewam nawozu-ale uniwersalnego.
Raz na jakiś czas przetrę liście z kurzu, żeby mógł oddychać.
Latem stoi na parapecie w ,,południowym pokoju", zimuje w moim, ,,północnym".
Rozmawiam z nim, chwalę za nowe pączki i oglądam kwiaty.

Daję mu prezenty!


halogdziejestem.blogspot.com
Żądza nowych ozdób sprawia, że się przymila i kwitnie...

Stoi na ładnych serwetkach albo stroikach.
Ozdabiam go szydełkowymi aplikacjami, czasem obrazkiem w ramce.

Tak, to jest recepta na szczęśliwego, kwitnącego storczyka!

Otoczyć miłością i uznaniem,
nie wystawiać na pokaz publiki- on kwitnie tylko dla istoty, co go szczerze podziwia!
Nie wystawiać w przeciąg- on tak nie lubi chłodu...

Po prostu:
kwitnący storczyk, to szczęśliwy storczyk:)




***








sobota, 7 lutego 2015

Lubię różowy- mówię to śmiało!


A wręcz nawet krzyczę!
:D

Pamiętam, że jak byłam małą dziewczynką, to przyznawanie się do tego, że lubi się kolor różowy było siarą!
Czyli mega wstydem;)
Publiczne lubienie różu świadczyło, że jest się dziecinną paniusią, lalką barbie i w ogóle dzieckiem niedostosowanym poziomem emocjonalnym do poziomu trzeciej klasy podstawówki. 
Nie lubiło się różu, bo nie.

Później był pewien problem. Nastolatka w gimnazjum zaczynała widzieć to, że blondynkom do twarzy w tym kolorze.
Ale wtedy róż nosiły ,,puszczalskie", ,,pustaki" itp., nie pamiętam już określeń.
Zatem znów różowe rzeczy nie miały prawa istnienia.

Na czas szkoły średniej odpuściłam sobie dywagacje na temat - nosić róż czy też.
Nosiłam po prostu ubrania w brązie.
Decydując się tylko czasem na różową sukienkę:)

A teraz, będąc już studentką, w końcu mogę przyznać bez żadnych konsekwencji, że lubię róż!
Myślę, że wyczuwacie ,,chochlika- śmieszka" w moich słowach:)
Czasem lubię tą odrobinkę kpiny, którą przyprawiam moje wypowiedzi.
Lubię też stroić poważną minę- tym poważniejszą, im komiczniejsze rzeczy opowiadam.
Każdemu się zdarza:)

Oprócz różu ,,do ubrania"  możemy na różowo ubrać elementy w naszym otoczeniu:)

U mnie wyszło to jak zwykle przez przypadek:)

Przeglądałam gazety ze wzorami Mamy i natknęłam się na wzór serwetki, łączonej z kilku modułów, szydełkowanej kratkami, jak ja to nazywam:)
Spodobała mi się bardzo i pojawiło się pytanie- dam radę czy nie?
Pod ręką był kordonek w kolorze brudnego różu.
I szydełko, ciut za duże na ten kordonek,
ale innego nie było.
I zaczęłam.
A jak zaczęłam, tak działałam.
I robiłam, robiłam, i zastanawiałam się, kiedy nadejdzie koniec?!
Bo serwetka okazała się być bardziej pracochłonna niż wydawała się być!
Zaskoczona tym faktem postanowiłam, że będzie serwetką z jednego modułu. Bo dorabiając kolejne, zrobiłabym obrus- na co i czasu i chęci nie miałam, jak również zapotrzebowania- potrzebowałam serwetki!

Wam prezentuję serwetkę już ukończoną, rozpiętą szpilkami w trakcie krochmalenia.
Trochę już zdeformowana- ręcznik, na którym ją rozpięłam był przenoszony z miejsca na miejsce, niestety nie zapewniłam jej wcześniej spokojnego miejsca:)


halogdziejestem.blogspot.com

Kochana, różowa, w tym spokojnym odcieniu, z motywem kwiatka- czyli symbolem natury.

Teraz leży na stoliku, w moim ,,nowym" pokoju, a na niej często stoi doniczka z kwitnącym storczykiem.


halogdziejestem.blogspot.com
Storczyk i świeczki-nie tworzą zgranej drużyny.


Harmonijny dodatek.

Różowy dodatek, oby nie istniał wehikuł czasu!



***



sobota, 31 stycznia 2015

Co dać na wesele Ulubionej Parze?



Pytanie popularne i jakże trudne w swojej prostocie.

Znamy Dwójkę ludzi od niepamiętnych czasów, przyjaźnimy, lubimy, spędzamy czas.
I nagle trach- zaręczyny, zaproszenie, ślub.
Euforia, radość ze szczęścia Przyjaciół po chwili miesza się z niepewnością po pojawieniu się fundamentalnego pytania- cóż podarować znanej nam i lubianej Parze, żeby było niebanalne, niepowtarzalne, osobiste i oryginalne- żeby zawsze, kiedy tylko spojrzą na podarunek od Nas, wiedzieli, że to od Nas.
Jednocześnie pragniemy, żeby prezent się spodobał (i w głębi duszy marzymy, że zostanie przez Parę uznany prezentem wesela:D )

To, że Para życzy sobie ,,kopert" w ramach prezentu, rozwiązuje problem ,,prawdziwego" prezentu, o ile nie mamy do czynienia z bardzo nam bliskimi osobami.
Tym chcemy podarować coś drobnego, sentymentalnego, wyjątkowego.

I rozpętuje się burza mózgu, rozpoczynają się szalone narady i milion zmian zdań.

Znacie to?

Ja aż za dobrze:)

Rok 2014 był dla mnie rokiem wesel- zostaliśmy z Lubym zaproszeni aż na trzy- do mojej przyjaciółki, jego przyjaciela i Siostry Lubego a zarazem mojej przyjaciółki.

Każda para zażyczyła sobie kopert- ich wola:)
Nie zażyczyli sobie kwiatów, wybierając w to miejsce wino bądź kupon totolotka:)

Czyli sytuacja prosta, klarowna, jednoznaczna:)

Jednak jak już wspomniałam, każda z tych par była mi bliska i w całej swojej zarozumiałości chciałam podarować im coś, co ,,będą mieli", nie tak jak wino, które wypiją, totolotka, którego w razie przegranej wyrzucą czy kartki z życzeniami, którą schowają do pudła i będą wyjmować co piątą rocznicę ślubu.

Pomyślałam, podumałam i mój rozumek jako najlepszy uznał ,,prezent seksowny":)

Chwilę się powahałam- to w końcu bardzo intymne sfery!
Wahanie odrzuciłam po bardzo racjonalnym wniosku- przecież to przyjaciele, ludzie, których dobrze znam, ludzie, u których mogę zaryzykować szalony i żartobliwy pomysł:)

Zatem przystąpiłam do działania:)



Sfotografowałam tylko czerwone- wcześniej powstały różowe i bordowe:)

Dokładnie- każda z ,,moich" Par dostała własnoręcznie wykonane, niesamowicie ażurowe majtko-stringi:)
Cóż innego, zabawnego, szalonego mogłam wymyślić ponad to?

Na wesele Siostry Lubego przygotowywałam się dłużej...

Po pierwsze: bilon.
Mnóstwo bilonu.




Po drugie- wywiad.
Agentka wywiadu- czyli ja, niepozornie wydobyła informacje o ulubionym kolorze Pana Młodego.
  
Po trzecie- dbałość o milion szczegółów= milion koralików.



Po czwarte- tysiące przymiarek na modelach, mniej lub bardziej chętnych do pomocy.





Aż w końcu efekt, gotowy do wyprania, wyprasowania, zapakowania i podarowania:)


Niesamowite, gorące, czerwone...

Po piąte- uzupełnienie niespodzianki o wyjątkowy i nigdzie niespotykany stanik.


Kończąc- byłam zadowolona z siebie, moja próżność biła mi brawo.





Myślę, że pomimo tego, iż teraz każda Młoda Para życzy sobie ,,prezentów w kopercie"
to fajnie jest pomyśleć nad drobiazgiem dla Bliższych.


To podkreśla wyjątkowość naszych relacji:)




***







sobota, 24 stycznia 2015

Nie łaź za mną, tylko naucz się gipsować, pokażę Ci jak.


Czyli jak jedną obietnicą zachwycić i przerazić jednocześnie....


Obietnicą czy raczej pełnym rezygnacji pomieszanej z irytacją westchnieniem?

Sprawa wyglądała tak- pokój mój własny, po babci odziedziczony, podłogę z desek miał i ściany do odświeżenia- pilnego.

Słowo ,,pilne" w języku mojego Taty ma swoją własną definicję. brzmi mniej więcej tak-
 co pilne dla Ciebie, niekoniecznie dla mnie.
 Nie dziwię się- Tata ma mnóstwo zajęć, w tym zajęć fizycznych, ma prawo być zmęczony i przez to definiować po swojemu;)
Bardzo go kocham, więc nie naciskałam:)

Dlatego obserwowałam jego ,,grafik zajęć" szukając pustych miejsc...

Wyczekiwałam tego momentu, wyczekiwałam, aż w końcu udało się! 
Remont rozpoczęty!
Po wielu tygodniach odkładania złotówki do złotówki, postawiłam Tatę przed faktem dokonanym- 
ruszamy w szranki ze starą podłogą i przykurzoną ścianą...
Po kolejnych wielu bojach (nie dało się tego uniknąć, wybrałam bowiem porę roku taką bardziej jesienną),
 wywiozłam go do sklepu budowlanego po płyty wiórowe, panele, pianki... i te wszystkie inne dziwne utensylia, bez których pole działania się zawęża.
A o których mało co wiem.
Za to mój Tata wie prawie wszystko.
I wiecie co?
Zakupy tego wszystkiego, to był pikuś, to polega na tym, że zabiera się kogoś, kto w miarę ogarnia temat i ziuuu.

Ale po przywiezieniu tego do domu i złożeniu na kupkę ZACZYNA SIĘ.

Doszliśmy z Tatą do porozumienia- jak najwięcej robimy sami.
Po pierwsze- oszczędności finansowe.
Po drugie- nabycie nowych lub udoskonalenie posiadanych umiejętności.
Po trzecie- FRAJDA!
Byliśmy zgodni:)

Każde z nas miało czas o innej porze dnia na działania,
Zatem to, co Tata stwierdził, że dam radę sama wykonać, zostało mi pokazane i miałam działać.
Hmmm.....
Jak to się mówi? Pierwsze koty za płoty?
Dokładnie.
Miałam gipsować ściany w miejscach, gdzie odpadł tynk przy ich myciu, bądź celowym opukiwaniu ;) . Nie było potrzeby gipsowania całości, na szczęście:)
Muszę zauważyć, że ocenienie ilości potrzebnego nam do pracy gipsu i przygotowanie odpowiedniej ilości wcale nie jest takie proste.
W ogóle.
Zazwyczaj po wykonanej pracy- działałam na mieszance gipsu szpachlowego z domieszką budowlanego, co powodowało, że tak szybko nie zastygał i był dłużej plastyczny- zostawało mi trochę szarej mazi.
Nie lubię, gdy cokolwiek ma się zmarnować, zatem twórczo takie ,,resztki" pożytkowałam na tworzenie ,,kamiennych" wazonów:)
Oto efekt:)

Mrrr, ostry ze mnie gość!

Co najśmieszniejsze- cienka warstwa specyfiku spektakularnie zjeżdżała.
Im więcej gipsu dokładałam, tym lepiej się wszystko trzymało, na dodatek pozwalało na stworzenie ostrej, nieregularnej faktury.
Myślę, że nie muszę tłumaczyć, dlaczego po każdym gipsowaniu musiałam długo myć ręce:)

 Elementy wystroju mnożyły się jeszcze przed nałożeniem farby i zaplanowaniu rozstawienia mebli;)

Zwlekam z momentem, w którym pochwalę się gipsowaniem właściwym, czyli prywatną ścianą płaczu.
Trudno było- te dwa słowa to największy eufemizm świata!

Zanim dogadałam się z packą i szpachelką i skoordynowałam ruchy balansując na drabinie, minęły ze trzy godziny, ja byłam brudna nie tylko na rękach, a ciśnienie skakało na bardzo wysokich rejestrach...
Na szczęście Tata wpadał co jakiś czas, poprawiał, pokazywał, podnosił na duchu tłumiąc śmiech i znikał. Po tych trzech godzinach ściana wyglądała tak:

Wzór gładkości, of course.
Jak widać, nie umiałam trzymać packi pod odpowiednim kątem...

Ludzkość w jasnowidzeniu wynalazła coś takiego, jak papier ścierny.
Raz dwa się zaprzyjaźniliśmy! 
Z niecierpliwością oczekiwałam, aż warstwa gipsu wyschnie i z zapamiętaniem szorowałam ją papierem.
Pył miałam wszędzie- przede wszystkim zaś w uszach. Nie wiem dlaczego wybrał sobie to miejsce za ulubioną lokalizację...

Pomijając perwersje pyłu- gładkość ściany jako wynik moich męczarni zachwyciła mnie niesamowicie!


Zielona gładkość- rzeczywistość z marzeń.


Pięknie i równo!
Gładko niesamowicie!
Zielono- ach, jak kocham energię tego koloru!

Po tych ekstatycznych wykrzyknikach mogę powiedzieć tylko jedno- opłacało się. Kolejną ścianę wygipsowałam kilka razy szybciej i nie musiałam się namachać papierem:P

A w drugim pokoju już działałam sama, nie czekałam na Tatę, Tata tylko służył radą:)
Jestem kobietą pracują, żaden remont mi nie straszny:P

Zbieram doświadczenia do koszyczka, eksperymentuję i nie cofam się.
Nie jestem feministką, 
ale wiedzmy, Kobietki drogie:

 im bardziej jesteśmy samodzielne, tym szybciej cieszy nas ziszczenie marzeń:)




***

wtorek, 12 sierpnia 2014

Pozwolę sobie na....


Wisława Szymborska "Możliwości" 



Życie nam daje możliwości. Mnóstwo.
Dziś natrafiłam na wiersz Szymborskiej, który okazał się wytrychem do tej zakurzonej, dawno nie używanej do myślenia o poezji/wierszach/analizietychże części mojego mózgu.
Pozwolę sobie na gruntowne jego przemyślenie.

Dziś kilka drzwi się otworzyło, kilka pomieszczeń się przewietrzyło, i powiem Wam, że wolę tak.
Wolę refleksję nad wierszem, niż... A po co ,,niż"? Po prostu wolę.
Wolę pisać przecinek przed ,,i" chociaż nie wolno.
Wolę nie pisać nic, jak przez palce nie przenikają prądy pewności.
Wolę przytulać się do poduszki, bo większa,
wolę misia przytulankę niż przytulanie po kłótni-wolę bez kłótni.
Wolę kino.                                                                 O, ja też. 
Wolę koty.                                                                   
Wolę dęby nad Wartą.                                              Takie dostojne.
Wolę Dickensa od Dostojewskiego.                          Dołęgę- Mostowicza.
Wolę siebie lubiącą ludzi
niż siebie kochającą ludzkość.                                  Tak bardzo chciałabym też.
Wolę mieć w pogotowiu igłę z nitką.                          Wolę też mieć klej.
Wolę kolor zielony.                                                    Wolę nadzieję.
Wolę nie twierdzić,                                                    ,,Uczucia u ludzi większą odgrywają rolę
że rozum jest wszystkiemu winien.                             niż rozsądek, niż trzeźwy rachunek"*
Wolę wyjątki.                                                             Bo lubię myśleć, że nim jestem.
Wolę wychodzić wcześniej.                                        Wstawać też, bo to takie trudne.
Wolę rozmawiać z lekarzami o czymś innym.             Wolę nie bać się z nimi mówić.
Wolę stare ilustracje w prążki.                                   Wolę zapach starych książek.
Wolę śmieszność pisania wierszy                              Wolę komentować z boku, niż udawać,
od śmieszności ich niepisania.                                  że nie czytam
Wolę w miłości rocznice nieokrągłe,
do obchodzenia na co dzień.                                    Miłość trwa, rocznic nie ma, ciągłość.
Wolę moralistów,
którzy nie obiecują mi nic.                                         Wolę tych, co umoralniają też siebie.
Wolę dobroć przebiegłą od łatwowiernej za bardzo.  Wolę nie twierdzić nic o łatwowierności
Wolę ziemię w cywilu.                                                 Spokój, pełna rodzina, spokojny sen.
Wolę kraje podbite niż podbijające.                           Wolę historię.
Wolę mieć zastrzeżenia.                                            Bo myślę, że myślę.
Wolę piekło chaosu od piekła porządku.                   W chaosie się rodzi. potrzeba porządku
Wolę bajki Grimma od pierwszych stron gazet.          Wolę bajki
Wolę liście bez kwiatów niż kwiaty bez liści.                Wolę bez ozdób.
Wolę psy z ogonem nie przyciętym.                           Wolę nieposkromioną radość.
Wolę oczy jasne, ponieważ mam ciemne.                  Wolę włosy kręcone, bo moje są proste
Wolę szuflady.                                                           Wolę drzwi przesuwne i pudełka.
Wolę wiele rzeczy, których tu nie wymieniłam,
od wielu również tu nie wymienionych.                       Wolę prywatność.
Wolę zera luzem                                                        Każdy jest indywidualny,
niż ustawione w kolejce do cyfry.                               po co oglądać się?
Wolę czas owadzi od gwiezdnego.                             Wolę księżycowe światło.
Wolę odpukać.                                                           I splunąć za lewe ramię.
Wolę nie pytać jak długo jeszcze i kiedy.                   Wolę trwać.
Wolę brać pod uwagę nawet tę możliwość,
że byt ma swoją rację.                                               Wolę myśleć, że mam wpływ.


* ,,Świat pani Malinowskiej" T. Dołęga- Mostowicz.






Ostatnio dużo czytam i dużo cytatów wypisuję z książek.
Często gorączkowo przepisuję w nocy, gdyż boję się, że do rana zgubię ten ustęp, albo rano wyda się mniej ważny, albo że zasnę na książce i pomieszam strony, albo nie chce bazgrać po książce żeby go zaznaczać długopisem.
Niestety, często nie dopisuję tytułu książki,  której znalazłam wzruszający mnie ustęp.
Pamiętam tylko autora książki.

Ostatnio garściami czerpię z książek Dołęgi-Mostowicza. Dla mnie- człowiek geniusz.
Być tak młodym jak on i pisać tak jak on, rozumieć jak on, czuć jak on, znać psychologie, typy człowieka, środowiska społeczne, pisać z punktu widzenia rozpuszczonej arystokratki i biednej, drapieżnej dziewczyny, pijaka utracjusza lub wykształconego i delikatnego mężczyzny.
Podziwiam, szanuję i nie ogarniam moim rozumkiem.

Moim ulubionym wypisem, którym staram się żyć ostatnio, jest ten:
,,O ile szersza jest twoja zdolność dostrzegania zjawisk, o tyle bardziej jesteś człowiekiem. Naturalnie tylko w wypadku, jeśli dostrzeganie staję się podłożem myśli."
 Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Nie gapić się, patrzeć!
Patrzę, i staram się widzieć.
Patrzę i myślę, a raczej staram się przemyśleć.
Przemyśleć i popędzić myślami dalej, dużo dalej.


I powiem Wam, że tak wolę.




***