Osobiście trochę dziwnie się czuję zaczynając- mam to z czasów liceum, gdzie wypracowania zaczynałam pisać od rozwinięcia.
Spaczenie jakich wiele.
No, ale nie o spaczeniach przyszło mi tu ,,blogować", a o moim prywatnym odzyskiwaniu rzeczy opuszczonych i natychania ich nowym blaskiem i życiem;)
A zatem na pierwszy strzał- tadaa!
BRANSOLETKA.
Z pomarańczowych koralików, super błyszcząca (- co na zdjęciu słabawo widać , ale to chwilowa i przejściowa słabość sprzętowa). Ale błyszczeć- błyszczy, tak jak zamiarowałam, tak mi też wyszło;)
Efekt tenże uzyskałam naszywając szeregami koraliki na coś, co każda z dziewczyn ma- na ramiączko od stanika, które bezczelnie pękło w nieodpowiedniej chwili.
A ja się w ten niewybredny sposób zemściłam...;)
Jako dowód przedstawiam widok na ... co to jest, szlufka? zapinka? regulator długości?
No, widać na co ten widok, nazwa nieważna, skoro uciekła:)
Multum pomarańczowych koralików posiadam z czasów, jak pomarańczowego nie lubiłam (teraz lubię go jako optymistyczny zapowiadacz zachodu słońca), ale masowo produkowałam cieniutkie bransoleteczki na gumeczce, a w sklepie ,,wszystko po 5 zł" natrafiłam na badziewnawy naszyjnik na żyłce. Oczywiście, naszyjnik tajemnicza siła rozwaliła i powstał surowiec:)
Teraz czekam, aż tajemnicza siła sprowadzi mi kolejne ramiączko i zrobię kolejną taką,
koralików czeka kupa;)
Myślę, że misja spełniona, normalnie takie pęknięte ramiączko z wściekłością wrzuciłabym do kubła, a koraliki leżałyby w woreczku czekając nadal na ich właściwe użycie;)
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz