wtorek, 12 sierpnia 2014

Pozwolę sobie na....


Wisława Szymborska "Możliwości" 



Życie nam daje możliwości. Mnóstwo.
Dziś natrafiłam na wiersz Szymborskiej, który okazał się wytrychem do tej zakurzonej, dawno nie używanej do myślenia o poezji/wierszach/analizietychże części mojego mózgu.
Pozwolę sobie na gruntowne jego przemyślenie.

Dziś kilka drzwi się otworzyło, kilka pomieszczeń się przewietrzyło, i powiem Wam, że wolę tak.
Wolę refleksję nad wierszem, niż... A po co ,,niż"? Po prostu wolę.
Wolę pisać przecinek przed ,,i" chociaż nie wolno.
Wolę nie pisać nic, jak przez palce nie przenikają prądy pewności.
Wolę przytulać się do poduszki, bo większa,
wolę misia przytulankę niż przytulanie po kłótni-wolę bez kłótni.
Wolę kino.                                                                 O, ja też. 
Wolę koty.                                                                   
Wolę dęby nad Wartą.                                              Takie dostojne.
Wolę Dickensa od Dostojewskiego.                          Dołęgę- Mostowicza.
Wolę siebie lubiącą ludzi
niż siebie kochającą ludzkość.                                  Tak bardzo chciałabym też.
Wolę mieć w pogotowiu igłę z nitką.                          Wolę też mieć klej.
Wolę kolor zielony.                                                    Wolę nadzieję.
Wolę nie twierdzić,                                                    ,,Uczucia u ludzi większą odgrywają rolę
że rozum jest wszystkiemu winien.                             niż rozsądek, niż trzeźwy rachunek"*
Wolę wyjątki.                                                             Bo lubię myśleć, że nim jestem.
Wolę wychodzić wcześniej.                                        Wstawać też, bo to takie trudne.
Wolę rozmawiać z lekarzami o czymś innym.             Wolę nie bać się z nimi mówić.
Wolę stare ilustracje w prążki.                                   Wolę zapach starych książek.
Wolę śmieszność pisania wierszy                              Wolę komentować z boku, niż udawać,
od śmieszności ich niepisania.                                  że nie czytam
Wolę w miłości rocznice nieokrągłe,
do obchodzenia na co dzień.                                    Miłość trwa, rocznic nie ma, ciągłość.
Wolę moralistów,
którzy nie obiecują mi nic.                                         Wolę tych, co umoralniają też siebie.
Wolę dobroć przebiegłą od łatwowiernej za bardzo.  Wolę nie twierdzić nic o łatwowierności
Wolę ziemię w cywilu.                                                 Spokój, pełna rodzina, spokojny sen.
Wolę kraje podbite niż podbijające.                           Wolę historię.
Wolę mieć zastrzeżenia.                                            Bo myślę, że myślę.
Wolę piekło chaosu od piekła porządku.                   W chaosie się rodzi. potrzeba porządku
Wolę bajki Grimma od pierwszych stron gazet.          Wolę bajki
Wolę liście bez kwiatów niż kwiaty bez liści.                Wolę bez ozdób.
Wolę psy z ogonem nie przyciętym.                           Wolę nieposkromioną radość.
Wolę oczy jasne, ponieważ mam ciemne.                  Wolę włosy kręcone, bo moje są proste
Wolę szuflady.                                                           Wolę drzwi przesuwne i pudełka.
Wolę wiele rzeczy, których tu nie wymieniłam,
od wielu również tu nie wymienionych.                       Wolę prywatność.
Wolę zera luzem                                                        Każdy jest indywidualny,
niż ustawione w kolejce do cyfry.                               po co oglądać się?
Wolę czas owadzi od gwiezdnego.                             Wolę księżycowe światło.
Wolę odpukać.                                                           I splunąć za lewe ramię.
Wolę nie pytać jak długo jeszcze i kiedy.                   Wolę trwać.
Wolę brać pod uwagę nawet tę możliwość,
że byt ma swoją rację.                                               Wolę myśleć, że mam wpływ.


* ,,Świat pani Malinowskiej" T. Dołęga- Mostowicz.






Ostatnio dużo czytam i dużo cytatów wypisuję z książek.
Często gorączkowo przepisuję w nocy, gdyż boję się, że do rana zgubię ten ustęp, albo rano wyda się mniej ważny, albo że zasnę na książce i pomieszam strony, albo nie chce bazgrać po książce żeby go zaznaczać długopisem.
Niestety, często nie dopisuję tytułu książki,  której znalazłam wzruszający mnie ustęp.
Pamiętam tylko autora książki.

Ostatnio garściami czerpię z książek Dołęgi-Mostowicza. Dla mnie- człowiek geniusz.
Być tak młodym jak on i pisać tak jak on, rozumieć jak on, czuć jak on, znać psychologie, typy człowieka, środowiska społeczne, pisać z punktu widzenia rozpuszczonej arystokratki i biednej, drapieżnej dziewczyny, pijaka utracjusza lub wykształconego i delikatnego mężczyzny.
Podziwiam, szanuję i nie ogarniam moim rozumkiem.

Moim ulubionym wypisem, którym staram się żyć ostatnio, jest ten:
,,O ile szersza jest twoja zdolność dostrzegania zjawisk, o tyle bardziej jesteś człowiekiem. Naturalnie tylko w wypadku, jeśli dostrzeganie staję się podłożem myśli."
 Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Nie gapić się, patrzeć!
Patrzę, i staram się widzieć.
Patrzę i myślę, a raczej staram się przemyśleć.
Przemyśleć i popędzić myślami dalej, dużo dalej.


I powiem Wam, że tak wolę.




***




środa, 6 sierpnia 2014

Róż i cóż.



Robi się!
Wciąż się robi, choć mało się Wam chwali:)

Dziś mam ciut luźniejszy dzień, nie muszę nic, żadnych zobowiązań - choć kilka towarzyskich do odrobienia by się znalazło...- wróciłam zmordowana z pracy i siedzę i bezkarnie odpoczywam.
Że do odpoczynku zaangażowałam butelkę dobrego piwa, to mały szczegół.
(ostatnio odkryłam, jakie walory smakowe reprezentują piwa niepasteryzowane, prawie, że bajka;) )

Mały szczegół, ale jednak zniósł trochę uczucie zmęczenia, wyparł je z organizmu i sprawił, że jest teraz wrażeniem jakby trójwymiarowym, stojącym obok, ale niedotykającym.
Czasem potrzeba takiej ucieczki.
Podkreślam słowo ,,czasem".
Bardzo podkreślam, grubą kreską. 

W swojej pracy widzę, jak taka codzienna potrzeba ucieczki zmienia życie.
Na bardzo złe. 
Ale o tym może kiedyś.

Dziś, po wyparciu z mięśni zmęczenia, chcę się podzielić z Wami czymś ładniejszym, czymś radośniejszym, kolorowszym.
Uwielbiam neologizmy.
Wy wiecie, że moją klawiaturą zawładnęła wena, współpracująca z niepasteryzowanym napojem gazowanym.
Wy tak, a ja to przeczytam jutro.
Albo jak będę miała czas.

Czasem nurtuje mnie takie pytanie- czy używam dużo regionalizmów? ,,Regionalizm" to wg mnie słowo gwarowe, z narzeczy językowych, nie będące ,,prawidłową polszczyzną".
W tej kwestii nie mogę być obiektywna.
Czasem, by wyłączyć ten subiektywizm marzę o studiowaniu filologii polskiej. By mówić i wysławiać się poprawnie, by być oczytaną i znać wiele związków frazeologicznych i nawiązań do literatury, by pamiętać cytaty i w odpowiednich momentach ich używać.
By pisać neologizmy w prawidłowy sposób.
Albo żeby w zarozumiały sposób myśleć- jestem mistrzem w swojej dziedzinie, mówię najładniej i najpiękniej się wyrażam.
Człowiek niestety istotą próżną jest.- jeżeli nikt tego jeszcze nie powiedział, to ja rezerwuję sobie to zdanie jako autorskie, z ,,r" w kółeczku;)

A tak na serio i wracając do tematu.
Dziś będzie różowo.
Albo na różowo:)
Ostatnio bardzo lubię róż. 
Zastanówmy się, z czym nam kojarzy się ten kolor?
Bo mi z czymś:
-infantylnym-kolor małych dziewczynek albo kobiet stylizujących się na słodkie idiotki
-energetycznym-jeszcze bardziej niż mocna zieleń czy też niebieski
-ładującym baterię- w tym kolorze jest skumulowane tyle energii!
-poza tym, w tym kolorze do twarzy blondynkom ;)
-rezerwowany dla dziewczynek, ale jak niektórzy mężczyźni wyglądają w nim pociągająco i ... właśnie, męsko. 
Choć wg religii,powinno być tak, że różowy/czerwony rezerwowany jest dla chłopców( kolor szaty zmartwychwstałego Jezusa), a niebieski dziewczynkom(od koloru szat Maryi), to nasza kultura wytworzyła inny kanon.

Zatem- jestem blondynką, kobietą, w tym kolorze czuję, że wyglądam świetnie i tryskam energią, wspomagana idącymi z niego fluidami i ładującymi moją pewność siebie, poza tym, mężczyzna stojący koło mnie wygląda nieziemsko i szalenie przystojnie wsparty aurą mojego koloru i uznaję, że tym kolorem, noszonym przeze mnie, mogę wzmacniać atuty płci przeciwnej.
Właśnie przez ten widziany przez innych infantylizm- facet obok kobiety w różu wygląda silnie, męsko, jak opoka i skała, na której słabsza płeć może oprzeć słabsze swe ramię i wspomóc słabszy swój umysł-niestety wciąż faceci uważają się za opokę i producentów najlepszych myśli świata, gdzie tymczasem kobiety- nie myślą wcale lub myślą źle- Femina cum sola cogitat male cogitat- tak już mówili starożytni, a Ci nam współcześni...
Ach, ci mężczyźni...

Mój wieczór jest dziś długi, a jutrzejszy poranek zacznie się wcześnie.
Nabieram sił, patrząc na różowe zdjęcia:)
Teraz popatrzcie i Wy, może też znajdziecie w tym energetycznym, mocnym różu ładowarkę dla swojej witalności ;)




Ja już czuję się mniej ,,wypompowana" :)

W ogóle podoba mi się ten wzór- w efekcie mają być falbany. 



Tu widać, że jak się powiedziało ,,A" to już się z tą literą dalej postępuje;)
Różowa wełna- różowe szydełko;) z cudowną silikonową rączką, na której ręka się nie śliska i nie poci.
Kupione za granicą i jeszcze w żadnej pasmanterii nie widziałam, jest to u nas do zdobycia? 
Widział ktoś?


Pewnie już widzicie, co ,,się robi" :)
Tak, owszem, dokładnie i nie inaczej- SUKIENKA.
Nie na byle jaką okazję, nie byle jaki efekt ma zostać osiągnięty.

Początkowo miała to być sukienka po prostu na poprawiny- bardzo ażurowy wzór, a pod spodem kontrastująca halka.
Ale:) 
Licho nie śpi, chochlik szepcze, tryby w mózgu przetwarzają złapane wrażenia...
I znalazła się gazeta, w gazecie zdjęcie, na zdjęcie patrzyła też Mama. Mama spojrzała też na wzór, powiedziała, że prosty, ale gęsty, dużo nitki pójdzie.
Ażur poszedł w zapomnienie, halka odłożona na później,
Mama zlecenie przyjęła i właśnie działa:) 
Cudownym szydełkiem powstaje cudownie wyjątkowa sukienka.

Kawałek spódniczki już jest;) 
Długość: gdzieś do połowy uda. 
Ma być: do kolana.
Czyli jeszcze trochę.


Bo góra tej sukienki MA NIE MIEĆ PLECÓW.
Nie będzie pleców!
Nie mogę doczekać się przymiarek i efektów.
To już wkrótce;)


A sama działam nad powstaniem niebieskiej bluzki.
Nerwy wyćwiczyłam, cierpliwość mam na poziomie kotki, po której skacze stado małych kociąt, 
na szczęście koniec blisko.
W przypływie weny powstaną zdjęcia, a po zdjęciach post błękitny.

Róż różem, a niebieski to kolor nieba.
A niebo kocham najbardziej.



***

czwartek, 1 maja 2014

Gdzieś jeszcze dalej, niż daleko, jest sobie kraina...



... kraina wszelkich niezwykłości i niespodziewanych rzeczy.
Kraina ta, daleka, nad Morzem Północnym usytuowana, chłodna, mżąca, dżdżysta i przez to bezśnieżna
jest zaskakująco nieszara! 
Ile w niej barw, kolorowych pomysłów, inwencji twórczej i radosnych, choć zapracowanych ludzi!
W kreatywności i wesołości szukają ucieczki od szarości dnia zwyczajnego,  
szukają sposobów na urozmaicenie przeciętności,
stawiają czoła prozie życia,
nużącej rutynie.

Zachwyciły mnie te starania, gdy sama wykończona, zbyt zmęczona na sen, spacerowałam ulicami,
 szukałam wytchnienia i zwalniałam tempo po całym dniu w biegu.

Patrzcie, co wtedy znalazłam:) 




Wystawa sklepu, oczywiście w myśl koncepcji ,,towar ma się wylewać na ulicę i zwabiać  klientów" stworzona. A na wystawie- drewniane, z udającymi szczecinę patykami, nastroszone dziki:)
Ponieważ bardzo lubię te zwierzęta (głównie dzięki twórczości mojej ukochanej pisarki J. Chmielewskiej),
z radością i szerokim uśmiechem stałam dobrą chwilę przed tym butikiem, a następnie wykonałam pamiątkowe zdjęcie:)
Pokraczne, niby proste w formie, ale zaraz wiadomo, na jakie to ciekawskie zwierzątko patrzymy:) 


Zwyczajna ulica podczas wieczornej przechadzki...


...a rankiem odkrywamy, że po mieście biegają krasnoludki,
wesoło ubierające uliczne słupki:)

Jest to miasteczko nadmorskie, stąd motyw latarń morskich:)
To podobno taka gwiazdkowa tradycja, że na kilka dni przed wigilią, pewna nikomu nieznana grupa
krąży po mieście i ubiera w zrobione na szydełku bądź drutach ubranka (przyglądałam się temu z bliska, żeby się upewnić co do obu tych technik:)) obiekty użytku publicznego.
I nie jest to traktowane jako akt wandalizmu, choć cały proceder odbywa się pod osłoną nocy i wielkiej tajemnicy i nawet nie wiadomo komu podziękować:)
Ubierane są nie tylko słupki, ale i oparcia ławek dostają swoje pokrowce, słupy latarni ulicznych, a nawet...
Biletomaty!

Ten oto dostał nawet parę oczek i okazał się być rogatym stworzeniem;)



Przy tym każdy właściciel sklepu bądź hoteliku starał się, by jego lokal był jak najrzęsiściej oświetlony;)
Gra świateł, multum kolorów i szydełkowe ozdoby co krok, tak daleko od domu...
Trochę osłodziły mi pobyt:)


Bajka:)
Szkoda tylko, że nie zostały oprószone kołderką śniegu:)



***




piątek, 25 kwietnia 2014

Przepis na pisanki po innemu:)




Rozgardiasz to nasz żywioł- krzyczało nowe życie.

Przed Wielkanocą, jak to zwykle w tym okresie, w domu pojawiają się przeróżne słodko-żółto-zielono elementy. Masa ich i zawsze im towarzyszą rosnące w imponującym tempie zapasy żywności
i malejące zapasy środków czystości. 
Po prostu szał, przeplatany pracami w ogrodzie, porządkami na podwórku, pracą zarobkową
oraz najważniejszym: chwilami tylko dla siebie.

O te trudno:)
A jak trudno, to wiemy wszyscy.
A jak przyjemnie jest, gdy je się znajdzie... To taka chwila u wrót raju;)

Mi się trochę czasu udało wysupłać, może dzięki temu, 
że w domu pojawiły się serwetki z wieloma elementami, kolorowymi i wesołymi:)
Uwielbiam takie motywy... wycinać!
Więc siedząc przy herbacie i odpoczywając po kilometrach przebytych w pracy i odczuwanych w stopach,
wycinałam, układałam, płytko oddychałam, żeby dmuchnięciem nie pogubić wszystkiego...




Jak już miałam odpowiednią ilość stworków
 (czyli w chwili, gdy moja żądza wycinania została zaspokojona),
przyniosłam na warsztat styropianowe jaja.
Klej Magic, pędzel, trochę wody do rozcieńczania kleju...


I kilka kolorowych, bardzo kurczakowych pisanek trafiło na stół i wprowadzało nastrój:)





Jak widać, co nie co przy pierwszych próbach nie wyszło idealnie, ale na to też pojawił się sposób, którym pochwaliłam się wcześniej:)



To naklejanie serwetek na klej magic,
rety, jak mi się to podoba:)




Wielkanocne pozdrowienia tuż po Wielkanocy, składam serdeczne:D



***


czwartek, 24 kwietnia 2014

Niecierpliwość. To zło?





Wciąż się głowię, czy fakt, iż jestem niecierpliwa, bardziej mi pomaga czy przeszkadza.
Zagadnienie tym trudniejsze, że im bliżej jestem podjęcia decyzji, 
tym bardziej wszystko odwraca się do góry nogami.

Sprawa nie jest jednoznaczna jakby śmiało się powiedzieć; jesteś niecierpliwa, to cierp, działasz w pośpiechu, niespokojnie, przegapiasz mnóstwo okazji i paprasz mnóstwo spraw nie kończąc ich, bo Cię z znowu gdzieś dalej, do czegoś nowego pognało, kręcisz się w miejscu i przez to do przodu nie możesz pójść, choć niby do tego dążysz.
To ciemna strona tego medalu. 
A niestety jak realna, jak często się powtarzająca- wie każdy Niecierpliwiec.
Ale ciemniejsza strona generuje jaśniejszą, 
tak jak zło wyzwala dobro, jak smutek rozprasza promyk nadziei, tak niecierpliwość przynosi coś pozytywnego.
Gnany niepokojem przez świat duch Niecierpliwego w swym pospiesznym locie natyka się na tyle różnorodności, na ile dostrzec je pozwoli mu wiecznie zaabsorbowany czymś mózg. 

Bo Niecierpliwy ma wrażliwą duszę i wyczulone zmysły na drobiazgi zwykłe i w tej zwykłości wyjątkowe.
Widzi ich tyle, że niecierpliwi się, że nie może tego wszystkiego spamiętać, zapisać, uwiecznić, powielić, przekazać, ubolewa nad brakiem umiejętności ,,odrysowania" rzeczywistości, krajobrazu, bieżącego i długotrwałego piękna; że ta niecierpliwość go rozsadza, nosi z miejsca na miejsce, bo On chce wszystko naraz- i stara się zapisać, opowiedzieć, narysować, zrobić zdjęcie, pokontemplować w spokoju...
Chce się tym podzielić i zachować dla siebie.
Wszystko naraz, targany jest sprzecznymi uczuciami, bo za dużo odczuwa w jednym momencie,
bo za dużo widzi, bo za dużo rzeczy do Niego mówi w jednym momencie i On nie wie co wybrać,
do czego pobiec najpierw, jak dokończyć coś, skoro woła nowe piękno?

Jestem z kategorii Niecierpliwych.
Niestety, jestem. 
Niestety- bo ta ciemna strona medalu mnie przytłacza, zaczynam tyle rzeczy, nie mogę ich dokończyć, mam tle planów czekających na spełnienie- i wiem, że zawsze będą na to tylko czekać, 
tylu rzeczy nie umiem-a chciałabym umieć, ale nie zdążę się nauczyć, 
bo znowu mnie gna gdzieś dalej.
Świadomość tego sprawia mi bezgraniczny smutek, bo czuję się przez to słaba.


Ale miałabym się usystematyzować i czuć mniej? Widzieć mniej? Przeżywać mniej?
Zgubić wewnętrzną radość i ten napęd, tą siłę sprawczą?

...

Wiosna to dla mnie trudna pora roku.
Wraz z tym, jak za oknem budzi się świat, tak we mnie budzą się wątpliwości i nadzieje, ten filozoficzny nastrój, który nie opuszcza mnie i potęguje się z roku na rok.

Będąc niedawno w ogrodzie Cioci, na rabatce odkryłam rodzące się cudo:)
Był nim widoczny na pierwszym zdjęciu tulipan.
Przeznaczenie dało mu różowy kolor:)

Mając go zarówno w pamięci swojej jak i telefonu wróciłam do domu i to samo Przeznaczenie kazało mi posprzątać w szafce, w której trzymam włóczki.

Tak- w ręce wpadła różowa.
Gwałtowne procesy myślowe połączone z wybuchami ekscytacji w duszy 
sprawiły, że chwyciłam do ręki szydełko...

Dodam, że było to szydełko supernowe;) 
Przywiezione z dalekich, niemieckich wojaży, na pamiątkę, obok kamyczków, muszelek, pocztówek i zasuszonych różyczek ,
(nie ma nic lepszego, niż pamiątka, o której tylko ja wiem, że jest pamiątką,
 a reszta świata widzi zwykłe, fioletowe szydełko;)).
Ale dosyć kpin,
 wspominam o tym szydełku, ponieważ pierwszy raz natrafiłam na takie, na którym nie poci się ręka. Do tej pory każde, metalowe czy też plastikowe ślizgało mi się w ręce, a to o dziwo nie. Jest takie matowo-miękkie w dotyku, nie szydełko, a fioletowa przyjemność:)

Lecz zanim robótka stała się ,,czymś", kilka kaw zostało wypitych,
kilka prób poczynionych.


Nic tak nie smakuje, jak szydełko z kawą z dodatkiem przyjemnej robótki:)

Cóż, w pierwotnym zamierzeniu 
(nie wiedzieć czemu pierwotne zamierzenie a efekt ostateczny to dwa odrębne tematy;))
miała to być pisanka, z dwóch łączonych połówek, 
miałam na nadmuchanym baloniku je krochmalić i na wstążeczce przy firance powiesić.

Miałam.



Łączenie niestety miało miejsce w bardzo ażurowym, delikatnym miejscu 
i wyszło grubo, topornie i było je bardzo widać.
Kilka prób podjęłam, ale w końcu się zniecierpliwiłam, 
sprułam to czego było za dużo i falbanką ozdobiłam górę połówki,
która stała się kubraczkiem na pisankę;)


Hm. ubieram nie takie znowu zwyczajne jajko styropianowe- chwalił się kubraczek:)

Efekt był tak uroczy, że został przyozdobiony wisienką, 
czyli równie uroczym serduszkiem;)



Natomiast w styropianowe jajko została wbita wykałaczka i jajko stało się częścią wielkanocnego, mini stroika:)





Tym razem niecierpliwość pozwoliła mi stworzyć coś wyjątkowego i przerobić po swojemu znaleziony wzór.
Jestem jej wdzięczna:)
Choć gdyby się tak szybko nie włączyła, kto wie, może pierwotny zamiar by się urzeczywistnił?



***

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Nostalgicznie i jesiennie, mało ostro choć pikantnie


Dwa różne, przeciwstawne pojęcia pojawiły się w tytule tego posta.
Pytanie czemu?
Hmm... Mało ostro, bo znów zawiódł sprzęt i zdjęcia takie... no dość zamazane wyszły, a że nie bardzo się na edytorach graficznych znam, to takie surowe w formie wstawiam;)
No cóż, co najważniejsze- widać:)

A pikantnie? Tu już kwestia wyobraźni :)


Grzebiąc po internetach, znalazłam liść, prosty w formie i w wykonaniu, który 
w pierwotnym zamierzeniu miał być ozdóbką na sweterek, sweter gładki, trochę byle-jaki, 
żądał wręcz odświeżenia.
Ale..
W międzyczasie oczekiwałam na wenę, która z nieba sprowadzi mi pomysł na prezent imieninowy dla mężczyzny życia.

Wena się uruchomiła, oczywiście jak to ona, niespodziewanie i prawie na ostatnią chwilę
 (prawie że się spóźniła!)
i żarówka nad głową wyświetliła plątaninę sznurków.
I to był strzał w dziesiątkę:)


Szydełko widoczne na zdjęciu zaginęło. Ból po stracie- nie do opisania. Życie- utrudnione nieziemsko.

Plątanina sznurków przybrała kształty...
Prezent ziścił się;)
Zrobiło się pikantnie:)

Zabawny, stworzony dla śmiechu, tzw. ,,jaj";)



Po chwili na odgadnięcie, czym jest prezent, pierwotnym zaskoczeniu i szoku
nastąpiła salwa śmiechu i stwierdzenie,
że... serwetki nosił nie będzie.
;)
No nie, to nie;)

Ale przeróbkę ,,serwetki" na stringi, mimo wszystko,
uważam za udaną;)



***

poniedziałek, 24 marca 2014

Ze zwyczajności w niezwyczajność

Była sobie zwykła, kupiona na targu, szara koszulka bez rękawków.
Zdobiona szalonym zamkiem wzdłuż pleców (drapiący paskud...), ale to nie zmieniało faktu,
że nadal była szara, bura i bez energii i nosiło się ją ze średnią przyjemnością.

Aż nadszedł czas,że nad gazetką ze wzorami wykończeń serwetek dopadła mnie Wena.
Coś mi piknęło w duszy, zajaśniało pod ciemieniem i ruszyło nogi w kierunku akrylowej, energetycznie czerwonej nitki:) 

Dusza aż śpiewała z radości, że coś będziemy przerabiać!




Bluzka zwykła, a jakże odmieniona:)
Ładny, okrągły kształt dekoltu dopasował się do łukowato wyginającego się motywu
(ja nie wiem, czy za ciasno na łańcuszku rozmieszczałam wzór czy po prostu ciężar nici spowodował to wyginanie?)
Wystarczyły dwa pomiary- długość dekoltu i długość łańcuszka, na którym miał się oprzeć motyw, 
a później przyfastrygowanie czerwoną nitką 
elementu zdobiącego do elementu tegoż zdobienia wymagającego;)

Na maszynie szyć jeszcze niestety nie umiem, ubolewam, więc muszę machać igłą sama;)


Efekt tak mnie oczarował (ach ta skromność), 
że już na kolejnym targu usilnie wypatrywałam ,,nudnych" bluzek, które z przyjemnością mogłabym zdobić:)

Oto efekt nr 2.


Tu wybrałam wzór ,,wyższy", bardziej skomplikowany, bardziej gęsty. 
Na dodatek bardziej się fałdował niż ten czerwony!
Przez co trudniej mi się go przyszywało, ale mimo wszystko,
zyskałam szalenie dużo radości :)

W sam raz na nadchodzącą wiosnę;)

Efekt nr 2 przeznaczam na noszenie ,,podżakietowe", ponieważ uwielbiam żakiety i gniotące się pod nimi eleganckie, wyprasowane wcześniej bluzki.


***

czwartek, 20 marca 2014

Wiosna budzi mnie;)


Wiosną odżywam. Wiosną się budzę, wiosną patrzę i widzę.
Kto jeszcze może się pod tym podpisać?:)

Z każdym dniem dostaję sygnał od Natury, że ,,A kuku! Nie spać! Ja działam, podziwiaj mnie!"
 I patrzcie, co mi teraz podrzuciła;)

Pyrrus Kartofflorum, rząd Amora 

Wzroku oderwać nie mogłam od tego subtelnego przekazu;)
Wyrwało mnie to z letargu, przecknęłam się i rozejrzałam;)
 
Pyrrusa pewien 12-nastoletni chłopiec podarował swojej 12-nastoletniej sympatii,
a ja zajrzawszy w swój telefon odkryłam, że i w nim jest kilka dowodów
krążącej w żyłach miłości;)

Pierwsza próba wykonania mini-ozdobniczka dla doniczki z kwiatkiem
(niestety nigdy niedokończonej)
oraz zakładka do książki, ,,na brudno", niestety, pomysł ciekawy ale w praktyce niewygodny, jako zakładka do książki jest do kitu, zsuwa się z kartek...



A tu przykład na to, że miłość w sercu wytwarza energię na równi z elektrownią jądrową:P




Pozdrawia Was, za moją pomocą, wiejący dookoła Wiosenny Duch Miłości.


:)


***

piątek, 14 marca 2014

Jej, jeju, cóż to niby ma być? :P



Się kiedyś na jakimś morzem było.

 I zbierało się z dziecinną zachłannością muszelki, kamyczki i szkiełka, przejmująco gładkie i takie pięknie wyjątkowe.
Morze nasze, polskie, muszelki nad nim zebrane niewielkie, bo morze zimne a kamyczki nie wszystkie gładziutkie, widać też szorstkie, nizinne-te mam z Poznania,
bo jako typowy Chomik-Sentymentalista zbieram wszystko i wszędzie,
żeby mieć pamiątkę, namacalne wspomnienie beztroski, radości i po prostu tego miejsca,
którego kawałek duszy wywożę ze sobą w jakimś
znalezionym drobiazgu:)

A że sezonowo mam fazę na świeże kwiaty w pokoju- czy to z łąki czy ogrodu,
potrzebuję wazonów, wazoników, flakoników itd.

A że nie lubię kupować gotowców...
To mój Wewnętrzny Chomik odbywa regularnie triumfalne tańce;)
Ponieważ w powyższym celu trudnię się zbieraniem przeróżnych butelek-
po winie, sokach, soczkach-byle szklana była.
Odstawiam je na wysoką szafę i tam czekają na wenę.

Wena jest kapryśna.

Więcej jej nie ma niż jest, więc jak już jest to zapisuję pomysły na kartkach (które czasem giną, czasem nie...) i działam jak wariatka, przymierzam, kleję, poprawiam, patrzę to z podziwem to z krytyką,
i na końcu- wykorzystuję efekt;)

Oto i on- wspomnienia dwóch przyjemnych wypadów zaklęte w mały, poręczny, trochę toporny w wyrazie wazonik na krótkie, łąkowe kwiaty, złączone w gęsty, pachnący bukiet:)




Patrząc na niego widzę siebie jak idę z przyjaciółką brzegiem morza
i marzniemy obie w wiejącym wietrze;)

 I widzę siebie i Najważniejszego w moim życiu,
 jak w gorący, czerwcowy dzień siedzimy na krawężniku,
w cieniu drzewa,
 przekomarzając się i wybierając kamienie z trawy;)

oczywiście Ów Gościu nieźle ze mnie pokpiwał, że w brukarza się zmieniam, ale to już zupełnie inny aspekt;)


***

środa, 12 marca 2014

Wielki powrót- na różowo.

Szaleństwo rozpoczęło się na dobre!

Buszując gdzieś na obrzeżach Internetu trafiłam na narysowany ręcznie wzór.
Jak się później okazało-nie tak rzadki i nieznany innym Szydełkowiczkom
jak początkowo mi się pomyślało;)

Motyw prosty, powtarzający się, bardzo bardzo przyjemny do szydełkowania,
pod względem łatwości- mój ulubiony;)

Ale zanim stał się ulubiony i zanim rozczytałam ów znaleziony wzór
minęło kilkadziesiąt minut i popłynęło kilka litrów kawy;)
Ostatni akapit to żart;)
Minut było raptem kilkanaście:P

Nauczona doświadczeniem starannie wybrałam nitkę, porównując z pracami mojej Mamy,
bo kto jak kto, ale ona ma czuja do tych spraw, a ja się dopiero ,,wczuwam";)


Więc siadłam, odetchnęłam i zaczęłam plątać nitkę, a ta plątanina zaczęła przybierać interesujący, serduszkowaty kształt;)


Kilkadziesiąt minut z jednym okiem w robótce, a drugim wlepionym w telewizor (akurat ulubiony serial o lekarzach w telewizji publicznej leciał;) ) i powstało COŚ.


Tak patrzyłam, rozciągałam, próbne próby przymiarek robiłam, jak Niewierny Tomasz to wątpiłam, to zaś dotykając, zaczynałam wierzyć w pomyślny koniec i owszem, on nastąpił;)



Moje ci one!
Oczywiście pierwsza para:P

Bo powstały kolejne, różkolorowe, udoskonalane w jakieś sznurki, gumki zamiast sznurków itd, ale zanim zdążyłam do nich z aparatem... Rozeszły się po znajomych, jako podarunki, prezenciki;)

Coś nieszablonowego, nie ,,nacodzień", nie na zwykłą okazję,
coś fikuśnego, innego i zaskakującego;)

Przy tym wygodnego, przewiewnego, łatwego zakładaniu i tegoż zakładania odwrotności;)


Pozdrawiam Was serdecznie po powrocie i trzymam za siebie kciuki, żeby na stałe wrócić do szydełka i blogowania:)

Bo życie i wiosenna chandra coś mi je z ręki wyjmują:)



***